wtorek, 25 sierpnia 2015

Przemyśleń kilka

Witam ponownie znów po długiej przerwie :)

Zaczynam pisać na blogu nieco na poważnie, włączając prywatę. Trochę jest to błędem, także i to, że publikuję posty różnego rodzaju. Da się zauważyć, że największą popularność zdobywają blogi tematyczne. Sama nie jestem pewna, czy trzymać się uparcie jednego aspektu życia. Lubię mnóstwo rzeczy, mnóstwo rzeczy robię. Łatwo się nudzę, dlatego mam naprawdę szerokie zainteresowania. Pewnie usłyszałabym znane zdanie: kto robi wszystko, nie umie nic. Muszę się z tym jednak zgodzić. Pierwotnie ten blog miał być motywacyjno-urodowy. Zaczęłam wrzucać posty o diametralnie różnej tematyce, co wcale nie pomaga. Nie określiłam celu, do którego dążę. Może najwyższa pora?

Oto, co chcę zrobić: 

Chcę pomóc osobom w takiej sytuacji jak ja - zakompleksionym, niepewnym siebie. Mam rady, ale tak samo upadam pod ciężarem różnych wydarzeń, ale jestem pewna, że razem my kobiety razem zawsze damy radę. 
Chcę dawać i szukać wsparcia, choć mam nadzieję że więcej będzie tego pierwszego. :) 
Ale nie będę pisać o tym, czego sama nie doświadczyłam, więc teraz opowiem krótko o swoich kompleksach.

 Pierwszy z nich: nadwaga. Sporo przytyłam przez 5 lat studiów mimo znanego stereotypu głodnego studenta. Czasami też się do nich zaliczałam, ale to nie działa dobrze na nasze ciała. Dodając do tego jeszcze stresy związane nie tylko z egzaminami, ale i też tym, co działo się w moim życiu prywatnym wynik równania zdaje się być prosty. Teraz mam sporą motywację do walki, ale działania kończą się klęską.
Drugi: włosy. Ostatnio chwaliłam się moimi pukielkami prostych lśniących włosów. Ostatnio puszą się, łamią i wypadają, a wszelkie zabiegi i strzyżenia nie dają efektów. Do tego ostatnio zrobiłam sobie krzywdę próbując samodzielnie ściąć grzywkę.
Trzeci: brak skupienia. Teraz mam sporo nauki i ciężko mi zacząć normalnie dzień pracy, jak i ciężko mi utrzymać skupienie przez dłuższy czas. Większy wysiłek skutkuje większym zmęczeniem.

To są takie trzy główne kompleksy, z którymi najbardziej się zmagam. Stosuję wszelkie środki o których będę tu pisać, jak i kontynuować moje kulinarne wyzwanie. O tym wkrótce :) 

Zapraszam do czytania i komentowania :)

Zielona Kotka

wtorek, 26 maja 2015

Pewne wspomnienia wracają o dawnych przyjaciołach

Witajcie :)

Znów piszę z dużym opóźnieniem. Prawdziwym powodem była niewielka aktywność tutaj, lecz pewna osoba wciąż namawiała mnie do podzielenia się moją historią. Stąd też jestem ja, ten post i to, co chcę Wam przekazać, a to najważniejsze.
Ostatnio sporo działo się z moim życiu. Wciąż poznaję nowych ludzi. Niektórzy są wyjątkowi, niektórzy okropni. Wciąż dążę do osiągnięcia swego celu. Wciąż spotykają mnie przykre wypadki, jak o w życiu. Jeśli układa się w pracy, w końcu podniosłam się z kolan po zerwaniu i znalazłam cudowne uczucie, na innym polu musi się psuć dla zachowania równowagi. Wcześniej myślałam, że moim obowiązkiem jest walka o pewien wyobrażony idealny stan rzeczy, oczywiście wzorowany na zaobserwowanych poczynaniach moich koleżanek. Nie udawało się - depresja, małe zwycięstwo - wariacka radość. Te skrajne emocje prowadziły mnie powoli do załamania.
Nadszedł dzień mojego otwarcia się, gdy zadzwoniła do mnie moja droga przyjaciółka. Miałam już plan, przedsięwzięłam odpowiednie kroki. Nikt inny nie pomyślał tak o mnie jak ona. Wykrzyczała mi do słuchawki: Czy w ogóle pomyślałaś o mnie?!? Rozmawiałyśmy przez 45 minut krzycząc i płacząc na przemian. Dokonała cudu - ruszyła moje obojętne chore serce. Odwiodła mnie od tego planu. Choć przez następne lata pomysł ten wpadał do głowy od czasu do czasu, zawsze pamiętałam jej słowa, jej niezapomnianą barwę głosu, wysoką kojarzącą się ze śliwką. Przypominała mi o wiośnie, kiedy to zawsze chodziłyśmy na spacery.
Moja przyjaciółka też miała problem, bardzo podobny do mojego. Rozumiała mój ból. Nie poddawała się. Jej serce było tak wielkie, że zdołało objąć również taką niewdzięczną osobę jak ja. Czemu, zapytasz? Ponieważ po jakimś czasie kontakt się urwał z mojej winy. Byłam świadkiem nieprzyjemnego incydentu. Nie wiedziałam jak się zachować. Unikałam spotkania aż do wyjazdu na studia. W dniu jej urodzin obiecałam sobie, że ją odwiedzę. Najpierw w domu, później w szpitalu. W czasie najbardziej pracowitym dostałam wiadomość o jej śmierci. Nie mogłam jej nawet godnie pożegnać, czego żałuję po dzień dzisiejszy.

Tą historię piszę po to, byś zrozumiał, czytelniku, że żadna przeszkoda nie zatrzyma złotego serca i przenigdy nie wolno sobie odpuszczać, ani się poddawać. Upadłeś? Powstań, wyciągnij wnioski i przyj dalej do przodu! Niech to ziarno wykiełkuje i da wielki plon. 

wtorek, 3 lutego 2015

Powolna realizacja wyzwania kulinarnego #1

Witam Was serdecznie :) 

Choć dziś była odwilż, nie przeszkadzało mi to w dobrym spaniu. Ciągle trenuję korzystając z wyzwania 30 dni z Mel B. Pozostał mi ostatni tydzień :) Przed trenowaniem czułam się ociężała z powodu tłuszczyku. Dziś czuję się ociężała z powodu zmęczenia po treningu. Dobre uczucie :) To był wstęp z soboty :D Nie miałam dostępu do bloga. Dziś mój dzień był zwariowany :D Upadłam dwa razy na własnym podwórku. Siniaka nie pozbędę się aż do końca lutego.

Dzisiejszym tematem będzie Wyzwanie kulinarne, które podjęłam na ten rok :) Na Instagramie kto mnie ogląda, mógł zobaczyć dwa dania do tej pory, a zrobiłam także kolejne. Pierwsza próba to „Śniadanie na ciepło”. Zrobiłam ryż na mleku prostym sposobem. Ugotowany ryż połączyłam z budyniem. Smakowało mi to w porządku ale brakowało mi tego czegoś, co wyczuwam jedząc gotowy produkt Mullera. Niedługo podejdę ponownie, lecz bardziej profesjonalnie.

Drugim zadaniem było danie podanie w ulubionym filmie lub serialu. Pojawił się tu pewien problem, bo moje ulubione serie i filmy polegają głównie na walkach i nie jedzą na ekranie. Oglądałam telewizję i pojawiła się reklama kociego jedzenia, a mnie olśniło. Jeden z moich ulubionych filmów to Garfield i tam jedzą... lasagne :D wyszła pyszna, dlatego fotka była strzelona na szybko przy jedzeniu drugiej porcji. Uwielbiam włoskie jedzenie, więc przy zadaniu „Potrawa z ulubionego kraju” Nie będę mogła pójść na łatwiznę. Poza tym, nie wiem czy mam najbardziej ulubiony kraj :)

Nieopublikowanym zadaniem kulinarnym było jedno o wdzięcznej nazwie „Smaki dzieciństwa”. Mam kilka smaków, ale najbardziej lubianym było to, gdy byłam odwożona na szybko do szkoły i na śniadanie dostawałam drożdżówki. Jako że w lodówce miałam masę makową, zrobiłam drożdżowe bułki z makiem. Zrobię je jeszcze, ponieważ posmakowały nie tylko mnie, ale i mamie (dałam jej kilka do pracy). Możliwe że wyjdą ładniejsze ;) ulubiony smak na obiad to zalewajka, ale to danie jest często u mnie w domu i sporządzenie go to dla mnie żadne wyzwanie :)

A czy Wy podjeliście jakieś wyzwania? Wciąż wypełniacie postanowienia noworoczne? :)

Zielony Kot

środa, 21 stycznia 2015

Po pierwszym tygodniu cwiczeń z Mel B

Witajcie serdecznie! :)

Dziś na szybko :) Chciałam się podzielić wrażeniami na temat moich ćwiczeń w ramach postanowienia noworocznego. Niby postanowienia dotrzymuje się średnio dwa tygodnie, a u mnie już po 3 tygodniach pierwsze oznaki bólu się pojawiły :D ale mnie nawet ból nie powstrzyma.

Moje ćwiczenia to wyzwanie 30 dni z Mel B. Bardzo lubię tą trenerkę, a że jestem początkująca z ćwiczeniami, to jej program mi odpowiada. Daje wycisk, ale nie padam po 5 minutach na twarz. Wytrzymuję każde ćwiczenie nawet jeśli sprawia ból. Część treningów jest mi znana z siatkówki, więc nie robi mi to problemu. 

Swój plan treningowy zaczerpnęłam ze strony
https://www.facebook.com/events/641732769228168/?fref=ts

Staram się wykonywać ćwiczenia bez obciążeń, ale wkrótce nie będę czuć efektów, więc coś dołożę :) Najbardziej dobija mnie trening pośladków - te ćwiczenia są straszne :D zwłaszcza dwa pierwsze. 

A Wy ćwiczycie? Jakich guru fitnessu słuchacie? 

Zielony Kot

sobota, 10 stycznia 2015

Po świętach o moich noworocznych postanowieniach

Witajcie serdecznie :)

"Nowy Rok, nowe szanse" - taki miałam opis przez ostatnie dni na komunikatorze. Ostatni Rok może nie był dla mnie łaskawy, lecz niestrudzona wchodzę w 2015 rok z nadzieją, że wszystko się ułoży.

Jakie jednak byłyby to zmiany, gdy wszystko wkoło mnie się zmienia, a ja nie? :) I tak oto podjęłam kilka noworocznych postanowień, które mają przede wszystkim zmotywować mnie do zmian na lepsze. I tym razem nie mam zamiaru rezygnować :D 

1. Wyzwanie kulinarne 2015

Podjęłam się tego, gdyż nikt z moich znajomych wyraźnie się tego nie podjął. Wszyscy tylko wyzwania książkowe podejmowali z kwejka :P Uważam, że umiejętność gotowania jest tak samo ważna, jak oczytanie, dlatego wolę się bardziej rozwinąć w tym, w czym jestem jeszcze słaba (do profesjonalnego kucharza jeszcze sporo mi brakuje), zamiast czytać, co robię i tak bardzo często. Już jeden punkt mogę sobie wykreślić, ale o tym w następnym poście

2. Wyzwanie książkowe - 52 książki w roku

To wydarzenie z facebooka zainspirowało mnie do sięgnięcia po te książki, które kupiłam kilka lat temu, leżą na półce i nie sięgnęłam po nie aż do dziś. Przeczytanie jednej książki tygodniowo, niezależnie od formatu nie jest aż tak ciężkie, a i tak uważam, że warto dzielić się nową książką :) Podjęłam też wyzwanie koleżanki, że przeczytam 52 kodeksy (ale aż tylu ich nie ma, więc pewnie chodzi o ustawy :))

3. Schudnąć

W końcu po tylu podjętych i niezakończonych wyzwaniach w zeszłym roku, chcę zacząć ćwiczyć bardziej systematycznie i lekko na początek. Wszystkie blogerki lifestyle'owe opracowują playlisty dla bardziej zaawansowanych, co mnie po pierwsze bardzo męczy, a po drugie nie jest do wytrzymania na dłuższą metę. Żeby zaś przyzwyczaić się do czynności potrzeba robić to przez ok. 66 dni :) dlatego czekam także na Wasze wsparcie . Razem zgubmy kilka kilo :D

Mam nadzieję, że wszystkie Wasze postanowienia noworoczne wypełnicie do końca, jak tego chcecie :) Powodzenia! Trzymam za Was kciuki :) Trzymajcie też i za mnie.

Zielona Kotka

P.S: Koniecznie zajrzyjcie na mojego instagrama :) tam często publikuję nowe fotki, więc będziecie ze mną na bieżąco :D http://instagram.com/green_catty/

sobota, 6 grudnia 2014

Moje ostatnie wydarzenia i jak sobie z tym poradziłam...

Witam znów po dłuższej przerwie!

Długo nie pisałam, gdyż w większości treść pokrywała się by to z ostatnim postem. tego chciałam właśnie uniknąć. A co się działo ze mną od ostatniej pory? Długo by tu opowiadać, zresztą samo wspomnienie tych wydarzeń powoduje u mnie jeszcze ból. 

Pokrótce - Nie udało mi się z dalszym kształceniem i znów zostałam porzucona. Bolało to bardzo mocno, ponieważ myślałam, że to był ten jedyny. Chciałam z nim spędzić całe życie, lecz on nie chciał spędzić go ze mną. Zrzucił wszystko na mnie, co było powodem jeszcze gorszej depresji. Okazało się jednak, że wina leży po jego stronie - miesiącami kłamał, że mnie kocha, podczas gdy tak naprawdę chciał być z inną. Najgorsze było to, że znałam ją, wiedziałam jaka ona jest i nawet przez niego byłam utwierdzana w przekonaniu, że nie jest dla mnie żadną konkurencją. Jednak to i tak nie bolało mnie tak, jak kłamstwo, że jestem miłością jego życia... Tak bardzo go kochałam, że nawet mu się tak nieskładnie oświadczyłam... On to przyjął, by później z jeszcze większym okrucieństwem powiedzieć, że nie chce ze mną być. Stał się moim całym światem, więc łatwo sobie wyobrazić jak to jest, gdy nagle się wszystko wali. O tej drugiej dowiedziałam się nie od niego, tylko od mojej przyjaciółki. Nawet nie miał w sobie tyle odwagi, by mi o tym powiedzieć. Moje obrzydzenie sięgnęło zenitu. Tak samo moja depresja. 

Oczywiście pokazywałam wszystkim, że nic się nie stało, ale w środku i tak mam złamane serce. Wciąż myślę o nim każdego wieczoru. Co do nauki - stwierdziłam, że ten rok będzie świetną okazją do zdobycia innych kwalifikacji. 

Jak sobie poradzić z taką sytuacją uczyłam się przez lata. Najgorsze dla mnie są słowa typu "Tego kwiata jest pół świata" i znane każdemu "Będzie dobrze". Dla mnie jest to oznaka, że druga osoba w ogóle nie wie, jak się czuje dana osoba i nawet nie chce wiedzieć. Mam za to kilka osób, które zawsze podnoszą mnie na duchu i pokazują, że świat mimo wszystko wciąż jest piękny. Pierwszą jest moja młodsza siostra. Bardzo dobrze wie, czym jest takie porzucenie i co najlepiej działa w moim przypadku: ciasto i dobre wino ;) Drugą jest moja ciocia: na tą wiadomość jedynie mnie przytuliła i życzyła mi mnóstwa miłości (dodam, że zerwanie było tuż przed moimi urodzinami). Trzecią i czwartą są moje przyjaciółki: One zafundowały mi najpierw zimny prysznic a później dobrą psychoanalizę, za co im jestem bardzo wdzięczna :) 
Dzięki tym osobom uświadomiłam sobie, że rozstanie to nie było spowodowane przeze mnie, nie ma więc niczego, co mogłabym sobie zarzucić. Nie ma więc sensu bezustanne zamartwianie się, dołowanie i nicnierobienie. Zawsze jest coś, co wychodzi Ci najlepiej, nawet jeśli akurat teraz Ty tego nie widzisz. Moim błędem było całkowite podporządkowanie się drugiej osobie - zawsze należy zostawić sobie choć parę rzeczy tylko dla siebie. Wtedy możesz się w tym zatracić, gdy dopada Cię żal. I zawsze miej kontakt z kimś, komu ufasz. Zawsze jest łatwiej, gdy masz przyjaciela :)

Dziś jestem pełna nadziei na zmiany, chcę stawać się lepszą. Dlatego potrzebne są pomysły, jak ten stan utrzymać :) I o tym napiszę po wypróbowaniu kilku z nich. 

Do zobaczenia (wkrótce, mam nadzieję)
Zielona Kotka

niedziela, 24 sierpnia 2014

Pogoda morowa, a w sercu...

...smutek, który osiadł na dnie i nie mogę go wyplenić.

Sytuacja wiąże się z planami które mogą spełznąć na panewce. Człowiek jest (dosłownie) przykuty do krzesła i czyta różne ustawy, z których naprawdę niewiele pamięta. To smuci, denerwuje, napełnia trwogą i nie wiem czym jeszcze. Oczywiście w związku z tym inne dziedziny są zaniedbane - zarówno mój towarzysz, jak i ciało, włosy... nauka zajmuje mi tyle czasu, że zaniedbuję wszystko inne. I ten właśnie rodzaj smutku mnie dopadł. Najgorsze jednak jest poczucie bezradności, które towarzyszyło mi od samego początku - paraliżuje mnie, sprawia że rozpłaszczam się na kanapie i wyłącznie oglądam telewizję.

W takich sytuacjach mam ochotę tylko przykryć się kołdrą z czekoladą i chusteczkami i płakać, wciąż pytając się: dlaczego nic mi się nie udaje? Co robię nie tak?

Na pytanie "gdzie leży przyczyna mojej porażki" mam natychmiastową odpowiedź - to ja. Jestem zbyt głupia, leniwa, zajmuję się tak bardzo detalami, że umyka mi sedno, jednym słowem - jestem nikim. Czuję, że jestem porażką sama w sobie. Myślę, iż każdy, kto utrzymuje ze mną kontakt, popełnia błąd, albo robi to dla zabawy, jeszcze większego poniżenia mnie. Tak robiła osoba, którą kochałam, znajomi ze szkoły, studiów. Natomiast wsparcia bardzo mi brakuje. Ale tak już chyba jest, że ludzie nie czują nawet chęci pomocy, tylko odwracają się od takiej osoby jak ja plecami. Wolą się śmiać, niż pomóc w cierpieniu i takich właśnie osób szukają, nawet jeśli poza byciem radosnym nie mają w sobie nic.

Taki rodzaj smutku jest najgorszy...