niedziela, 24 sierpnia 2014

Pogoda morowa, a w sercu...

...smutek, który osiadł na dnie i nie mogę go wyplenić.

Sytuacja wiąże się z planami które mogą spełznąć na panewce. Człowiek jest (dosłownie) przykuty do krzesła i czyta różne ustawy, z których naprawdę niewiele pamięta. To smuci, denerwuje, napełnia trwogą i nie wiem czym jeszcze. Oczywiście w związku z tym inne dziedziny są zaniedbane - zarówno mój towarzysz, jak i ciało, włosy... nauka zajmuje mi tyle czasu, że zaniedbuję wszystko inne. I ten właśnie rodzaj smutku mnie dopadł. Najgorsze jednak jest poczucie bezradności, które towarzyszyło mi od samego początku - paraliżuje mnie, sprawia że rozpłaszczam się na kanapie i wyłącznie oglądam telewizję.

W takich sytuacjach mam ochotę tylko przykryć się kołdrą z czekoladą i chusteczkami i płakać, wciąż pytając się: dlaczego nic mi się nie udaje? Co robię nie tak?

Na pytanie "gdzie leży przyczyna mojej porażki" mam natychmiastową odpowiedź - to ja. Jestem zbyt głupia, leniwa, zajmuję się tak bardzo detalami, że umyka mi sedno, jednym słowem - jestem nikim. Czuję, że jestem porażką sama w sobie. Myślę, iż każdy, kto utrzymuje ze mną kontakt, popełnia błąd, albo robi to dla zabawy, jeszcze większego poniżenia mnie. Tak robiła osoba, którą kochałam, znajomi ze szkoły, studiów. Natomiast wsparcia bardzo mi brakuje. Ale tak już chyba jest, że ludzie nie czują nawet chęci pomocy, tylko odwracają się od takiej osoby jak ja plecami. Wolą się śmiać, niż pomóc w cierpieniu i takich właśnie osób szukają, nawet jeśli poza byciem radosnym nie mają w sobie nic.

Taki rodzaj smutku jest najgorszy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz